WYPISY Z KRONIKI PARAFIALNEJ

rok 1939

Stara dzwonnica Dnia 2-go listopada (1939 r.) wstrząsa murami plebani straszny wypadek. Następuje napad na plebanię.
Ponieważ napady te mają już miejsce często, ze względu na samotne położenie plebani, z dala od wsi, godzi się go szczegółowo opisać.
Otóż w niedzielę po nieszporach, spóźnionych z powodu pogrzebu w Pakoszówce, (w momencie gdy ludzie z nieszporów wrócili już do domu) zatrzymuje się furmanka koło kościoła, a na plebanię wpadają napastnicy z rewolwerami w ręce (drzwi plebani były wprawdzie zamknięte, pukając mówili, że przyszli prosić księdza rzekomo do chorego). Jeden z napastników ("herszt") dostaje się do pokoju proboszcza, grożąc rewolwerem, woła: "Ręce do góry burżuju!", co sędziwy duszpasterz uczyniwszy, wpada drugi napastnik i melduje, że do rabunku wszystko gotowe, tzn., że w drugim pokoju wszyscy domownicy stoją obróceni twarzą do ściany, a tychże strzeże z rewolwerem jeden z napastników, przy czem podkreśla, że drzwi wejściowe są również strażą zabezpieczone. Pada rozkaz z ust herszta, którego nazywano "majorem", by zawołać dwóch pozostałych i szukać rzekomo ukrytego złota. Równocześnie żąda od duszpasterza oddania pieniędzy kościelnych i własnych. Duszpasterz złożył je wszystkie, tj. składkę z ostatniej niedzieli oraz własne, jakie posiadał za świeżo sprzedaną krowę i z wypominków. Nie zadowalając się zabraniem kasy, wołają: "oddaj ukryte złoto!". Na odpowiedź duszpasterza, iż więcej żadnych pieniędzy nie ma, grożąc szykanami, biją w twarz. Zabierają się z furią do rabunku. Rzucają się chciwie na zegarki i wszystko co podpadnie pod ich wzrok niczem nie nasycony.
Demolują całe mieszkanie, przechodząc pokój za pokojem; wywracają wszystkie przedmioty, do tego stopnia nienasyceni, że nawet w wiszących na ścianie obrazach, niszcząc ramy, szukają ukrytych pieniędzy. Chciano zabrać również znajdującą się wówczas na plebani monstrancję, którą dzielna postawa i autorytet duszpasterza zdołały od grabieży ocalić. W końcu zabierają z szafy wszystką bieliznę ładując ją do walizek. Z bielizny zabrano dosłownie wszystko. Dziwnym i opatrznościowym wprost zbiegiem okoliczności znaleziono na drugi dzień po rabunku zgubione przez nich po drodze futro. Ogołocono proboszcza ze wszystkiego, co posiadał; pozostał tylko w tym, co miał na sobie, tj. w sutannie, bo nawet skarpetki mu z nóg zdarto. Po przeszukaniu wszystkiego, źli, że nie znaleźli pożądanego złota, zaczynają gradem przekleństw obsypywać duszpasterza i cały stan kapłański. I wreszcie, kiedy proszącemu kapłanowi o opamiętanie dla i tych, co nie wiedzą, co czynią, jeden z napastników zarzuca i urąga słowami: "księża i cały Kościół kłamie", bohaterski kapłan, pełen odwagi, staje w obronie, a gotowy na wszelkie mogące stąd wyniknąć następstwa, odpowiada: "nieprawda - naucza prawdy", co usłyszawszy rozwścieczeni napastnicy zaczynają bić go sztangą żelazną po całym ciele, do tego stopnia, że na drugi dzień po napadzie, na jego ciele spostrzeżono jedno pasmo sinych pręg (chciano mu nawet pięty powycinać, lecz zaszła przeszkoda). Wedle późniejszych jego wypowiedzi, najwięcej dziękował Bogu za to, że właśnie w tym momencie nie ugiął się. (...)

rok 1943

Dnia 3 lutego 1943 r. zarząd parafią obejmuje z rąk ks. dziekana Laskosia i dotychczasowego administratora o. Seweryna Jagielskiego, ks. Kazimierz Lisowicz, dotychczasowy wikariusz z Łańcuta, w charakterze administratora.
10 marca 1943 r. udaje się duszpasterz do Krakowa do Zakładu Witraży Żeleńskiego, by poinformować się o warunkach i możliwościach naprawy głównego witraża (św. Katarzyna), który w 1939 r. uległ znacznemu uszkodzeniu w czasie gwałtownej wichury. Na szczęście znaleziono w zakładzie rysunek powyższego witraża, wobec czego duszpasterz zgłasza zamówienie na naprawę uszkodzonej części. Pieniądze na ten cel ofiarowała p. K. Dydyńska, kolatorka kościoła właścicielka majątku w Strachocinie, przeznaczając trzy brylanty. Brylanty te przedstawiały wg oceny znawcy wartość 12 tyś. ówczesnych złotych. Tyle też miała wynosić naprawa witraża.
(...)
Dnia 4 lipca 1943 r. wieczorem przyjeżdżają witrażyści, celem naprawy głównego witraża i innych. Dzień ten dla narodu polskiego był jednym z najsmutniejszych z całej wojny, bo to dzień śmierci gen. Sikorskiego (...)
Dnia l września 1943 r. przyjechał p. Lisowski Władysław, artysta malarz ze Sanoka, wraz ze swymi pomocnikami, celem rozpoczęcia pracy nad malowaniem kościoła. Projekt tegoż malowania został zatwierdzony przez Kurię Biskupią bez żadnych trudności, z tym tylko, że niektóre szczegóły polichromii kościoła należało uzgodnić z ks. Ludeckim, artystą malarzem. (...) Na utrzymanie malarzy ludzie kolejno przynosili każdego dnia mleko i jarzyny. Malarze spali na plebani w salonie.
Praca nad malowaniem prezbiterium oraz zakrystii trwały do 15 listopada. Niezapomnianą i rozrzewniającą była chwila, kiedy ludzie po raz pierwszy, po usunięciu kompletnego rusztowania z kościoła zobaczyli owoc swojej ofiarności. Na twarzach wszystkich dało się zauważyć ogromne zadowolenie, a nawet rozrzewnienie.
W lipcu 1944 r. rozpoczyna się malowanie kościoła w dalszy m ciągu, zaczynając od bocznej kaplicy. Po postawieniu rusztowania już w atmosferze zbliżającego się frontu, następuje praca nad polichromią. Rusztowanie postawiono tylko do polowy kaplic. Brakło bowiem desek na wiązane londyn. Malowanie trwa krótko, gdyż już 25 lipca zostaje przerwane, bo przyszła wiadomość, że Sowieci są już w Olchowcach, więc w niedługim czasie zajmą Sanok. Wobec tego malarze pieszo udają się do Sanoka.

rok 1944

Pod koniec sierpnia wieś ma być ewakuowana. Duszpasterz otrzymuje od dowództwa sowieckiego polecenie, by usunąć się dobrowolnie, gdyż będzie wielka bitwa. Ludzie powiadomieni o tem z ambony odpowiedzieli rzewnym płaczem. Na szczęście na drugi dzień rozkaz został odwołany. (...) Po przesunięciu się frontu rozpoczęło się w tutejszym kościele malowanie przerwane w lipcu z powodu zbliżających się walk frontowych. Następuje więc malowanie kaplicy Matki Boskiej, a po ukończeni tejże i po przeniesieniu rusztowania rękoma kilkudziesięciu chłopów bez rozbierania do drugiej kaplicy, zaczynają malarze swą pracę w tejże kaplicy. Praca trwa do 20 listopada.
(...)
Dnia 28 września (1944 r.) wieczorem na koniach przyjechało czterech sowieckich żołnierzy z oddziału, stacjonującego w Długiem. Wtargnęli do mieszkania, zrabowali kilka rzeczy, a duszpasterza dotkliwie przytem pobili, ponieważ nie chciał dopuścić do zrabowania kilku litrów masła, złożonych przez ludzi dla malarzy. Duszpasterz dostał sześć razy w głowę granatem; głowa w dwóch miejscach została rozbita. Ponadto podbili mu oczy, gdyż bito granatem trzymanym w ręce. Tenże duszpasterz miał na drugi dzień celebrować sumę odpustową w Dydni, lecz wskutek odrażającego wyglądu nie mógł pojechać i wysłał jako zastępcę ks. Zubka, który w czasie frontu przebywał na plebani w Strachocinie. Między innemi zrabowano wtedy księdzu zegarek, brzytwę i inne podręczne rzeczy. Wszyscy prawie mężczyźni, którzy wtedy byli na plebani najpospoliciej "zwiali" i pochowali się w krzewach poza kościołem.
(...)
Dnia 4 listopada w południe, w biały słoneczny dzień zajechała na podwórze plebani furmanka sowiecka z czterema żołnierzami. Furmanka stanęła przed drzwiami i wejściowymi do kuchni. Jeden z żołnierzy stanął koło ganku, inni zaczęli buszować po plebani, a strzelając z rewolwerów w podłogę, w ściany, ludziom koło głowy (jednemu opaliło włosy) zaczęli zabierać, co się dało. Terroryzowali wszystkich strzelając z automatów w przedsionku i po pokojach. Byli rozwścieczeni, a przytem pijani - typy wybitnie awanturnicze. Nikomu z domu nie pozwolono wyjść, starając się wszystkich zgromadzić w jedno miejsce. Kiedy zauważyli, że jeden z domowników uciekł oknem w kierunku wsi, wpadli we furię, zwłaszcza dwóch z nich, bo inni zachowywali się względnie możliwie - naturalnie w porównaniu do tamtych dwóch. Po jakichś dwóch godzinach od chwili ich przyjazdu, nadeszła wiejska milicja z Michałem Witkiem na czele, a za nią zaczęli nadciągać ludzie z karabinami lub nawet zwykłymi kołami. Była to chwila straszna, bo napastnicy otrzymawszy wszystko, czego żądali, wykazywali coraz większą zawziętość i furię. (...)
Przewracali wszystko co się dało, szukając nie wiadomo czego. Uwaga moja (tj. czyniącego wpis do Kroniki): jestem przekonany, że ktoś ich tu nasłał, o jakichś ukrytych bogactwach mylnie informując. Widząc, że ich najście nie przyniesie pożądanego owocu, już w tej chwili, kiedy znaleźli się poza obrębem budynku, jeden z nich oddał serię z automatu do zgromadzonych ludzi, od czego zginął na miejscu Stanisław Rygiel i ciężko został zraniony Kazimierz Wroniak, drugi napastnik ustawił się, by oddać również serię, lecz Franciszek Kucharski chwycił mu za lufę i pociski poszły częściowo w ziemię, częściowo w nogę Kucharskiego. Od tej serii padł jeden z napastników - ten najgorszy. W tej chwili padł rozkaz ze strony milicji, by strzelać i od jednego strzału padł na miejscu drugi napastnik. Dwaj inni siedli na furmankę i w największym pędzie zaczęli uciekać. Za niemi też padły strzały od których jeden (tak przynajmniej twierdzili ludzie z Jurowiec, bo tamtędy furmanka jechała) również został ranny. Uciekający ostrzeliwali się z karabinów, tak że pościg był niemożliwy.
Rygiel umarł na schodkach koło kościoła, zaopatrzony ostatnimi sakramentami. Kazimierz Wroniak mimo lekarskiej pomocy zmarł w nocy na plebani o godzinie pierwszej, również zaopatrzony. Franciszek Kucharski zmarł za dwa dni, dostawszy gangrenę, mimo leczenia w szpitalu. Czwarty ranny, Ludwik Radwański, mimo bardzo przykrej rany i spowodowanego nią próchnienia kości, po długim czasie wyleczył się. Sekcja zwłok przeprowadzona 6 listopada wykazała, że K. Wroniak miał jeden pocisk we wnętrznościach. Rygiel natomiast kilka. Dnia 6 listopada zjechała również lekarska komisja sowiecka, kazała odkopać pochowanych już Sowietów i przeprowadziła sekcję zwłok. Dochodzenia w tej sprawie trwały kilka dni. Trzy razy zjeżdżała komisja. Ostatecznie uznała winę napastników w całej rozciągłości, a ludzi żadne represje nie spotkały.

rok 1945

Po robotach wiosennych (1945 r.) zabrali się Hydziki, stolarze z Kostarowiec, do pracy i zrobili według planu śp. Michała Hydzika, majstra stolarskiego, dziewięć ławek do kościoła. Potem w zimie zrobili jeszcze dalszych sześć (to znaczy dwie grupy po trzy) i w ten sposób zapełnił się kościół nowymi ławkami. Stare ławki, do niczego nie przydatne, podarowano do Pakoszówki, gdzie dotychczas w kościele leżą i czekają na czas, gdy w ukończonym tamtejszym kościele zostaną użyte.
(...)
W lecie tegoż roku wznowiono pracę nad malowaniem nawy kościelnej i po dwóch miesiącach dokończono wreszcie tej pracy. Na uroczystość św. Katarzyny parafianie, po zdjęciu rusztowania, zobaczyli kościół w nowej szacie, pięknie wymalowany już w całości. W tymże dniu odbyło się uroczyste zakończenie malowania.

rok 1971

W Strachocinie nie wiedzie się najlepiej. Wszystkie poczynania duszpasterskie i prace idą strasznie ospale. Widoczny, odczuwalny brak błogosławieństwa Bożego. Poza grupą starszych kobiet i dzieci nie ma na kogo liczyć. Frekwencja na mszach dalej niska. Rekolekcje rozkręcają się dopiero pod koniec.


Copyright © 2011-2024 EB

Jesteś naszym: 529083 gościem.